poniedziałek, 8 października 2012

Moja historia z Elizabeth Arden

Nie wiem czemu ale od zawsze marka Elizabeth Arden kojarzyła mi się z produktami dla starych babć.
Jakiś czas temu moja przyjaciółka ze Sztokholmu przywiozła mi balsam do ciała właśnie spod znaku Elizabeth Arden. Jak się po sekundzie okazało to nie był zwykły balsam. Po pierwsze - zapach wprowadził mnie w wir ekstazy (użyłabym słowa na O, ale blog jest przeznaczony również dla niepełnoletnich, przykro mi). Po drugie znów zapach. No dobra, po trzecie nawilżał i wygładzał skórę przez długiee godziny. Po czwarte mój facet go kochał i mnie też (ale to znów temat na +18);) Po piąte - ta papka do ciała zawiera małe granulki, które wydaje się, że dobrze robią skórze. Nie wiem jak ale na pewno robią ;)
Po kolejne produkt jest niezwykle wydajny. Wychodząc z sauny zimą, smarowałam się nim, a zapach utrzymywał się długi czas na moim ciele i ciuszkach. Rewelacja. Chętnie zakupię kolejne opakowanie bo nie znalazłam żadnych minusów. No dobra - cena. Ale koniec tematu.


Na zdjęciu: 
                              Elizabeth Arden, Green Tea, Honey Drops Body Cream cena ok. 100 zł

Druga i ostatnia, moja rzecz EA to słynny zapach 5th avenue. Nigdy specjalnie mi się nie podobał, ale albo się tak postarzałam albo zaszła we mnie inna przemiana i od teraz kojarzy mi się z ciepłem, zielenią, jesienią, a na pewno nie starością. Również tak się złożyło, że dostałam go w prezencie no i z tego faktu jestem niezmiernie zadowolona. 


Teraz czyham na odkrywanie nowych skarbów wspaniałej Arden.

Czemu wspaniałej.. Mini prolog zostawiłam na końcu. Będąc w szkole charakteryzacji/wizażu, mieliśmy wybrać jakiegoś projektanta/markę i opisać, krótko jego historię. Oczywiście każdy kłócił się o McQueena lub Chanel, nikt nie chciał tknąć nawet Arden. A, że zawsze miałam słabość do ludzi zapomnianych i z reguły ciężko doświadczonych przez los zlitowałam się... ;)
Po dokopaniu się do historii życia Pani Arden, a właściwie Florence Nightingale Graham byłam dumna, że to właśnie ja przedstawiam tą pracę. Największa rywalka Heleny Rubinstein nie bez powodu jest lubiana przez młodszych i starszych. Jej marka zobowiązuje, dlatego nie mogę nic złego powiedzieć o produktach, które używałam, wręcz przeciwnie polecam i idę po wypłacie po kolejne Ardenki.



3 komentarze:

  1. ja nigdy nic nie mialam z tych kosmetykow .. ale zachecilas mnie do zmiany ego faktu:)))

    OdpowiedzUsuń
  2. gdzieś w domu mam jeszcze te perfumy.Niestety mam wrażenie że zapach nie jest dla mnie. Może jeszcze muszę do niego dojrzeć :P Kij wie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Widzisz, ja po tylu latach przekonałam się, a może zależy to od pory roku?;) Kij wie;P

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz :*
Nie musisz zostawiać adresu swojego bloga, jeśli mnie obserwujesz to na pewno Cię odwiedzę:)